Zacznę od tego, że nie jestem specem od prawa konstytucyjnego, więc chętnie poznam opinie osób lepiej się znających na rzeczy. Ale jestem prawnikiem, byłem dość dobrym studentem i wykład o kontrasygnacie pamiętam jak dziś, choć wysłuchałem go wiele lat temu. Nie mam teraz czasu na góglowanie, więc po prostu przytoczę to, co zapamiętałem z tego wykładu.
Otóż kontrasygnata to była pierwotnie instytucja systemu monarchii parlamentarnej, względnie konstytucyjnej. Chodzi o to, że monarcha nigdy nie ponosi odpowiedzialności politycznej (przed parlamentem) – system to po prostu wyklucza. Z drugiej jednak strony, monarcha ma swoje kompetencje – obecnie minimalne, ale w XVIII-XIX bardzo znaczne. Czyli mógł podejmować istotne decyzje, za które potem nie ponosił odpowiedzialności. Decyzja bez odpowiedzialności jest w praworządnym państwie nie do pomyślenia, więc ktoś musiał tę odpowiedzialność polityczną ponosić. Konkretnie rząd. Każda decyzja monarchy (z drobnymi wyjątkami) musiała być podpisana (kontrasygnowana) przez premiera lub odpowiedniego ministra, który w ten sposób brał na siebie odpowiedzialność za nią przed parlamentem. Czy musiał ją podpisać? Otóż nie musiał. Ale jeśli odmówił, to musiał się podać do dymisji (w przypadku premiera, do dymisji podawał się cały rząd), a król szukał sobie innego „leszcza”, który będzie świecił za niego oczami.
Obecnie większość państw Europy, w tym Polska, ma ustroje parlamentarno-gabinetowe, w których prezydent jest odpowiednikiem dawnego, konstytucyjnego monarchy, a instytucja kontrasygnaty działa dokładnie tak samo. Prezydenta nie można pociągnąć do odpowiedzialności politycznej (przed parlamentem, nie mylić z odpowiedzialnością konstytucyjną przed Trybunałem Stanu), więc tę polityczną odpowiedzialność za jego decyzje (poza wyjątkami, które przewiduje Konstytucja) ponosi rząd: premier lub ministrowie udzielający kontrasygnaty. Czy muszą jej udzielić? Nie, ale w razie odmowy muszą podać się do dymisji.
Dlaczego Tusk kontrasygnował bez wyjątku decyzje prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a Buzek – Aleksandra Kwaśniewskiego, choć ich nienawidzili i nie zgadzali się z tymi decyzjami? Bo nie chcieli się podać do dymisji. Nie znam żadnego przypadku odmowy kontrasygnaty, z wyjątkiem jednego z 2018 roku, kiedy jednak była wątpliwość, czy była ona wymagana – ostatecznie uznano, że nie.
Dlatego Tusk zupełnie świadomie udzielił kontrasygnaty wiadomemu postanowieniu PAD. Nie było żadnego błędu ani omyłki. Po prostu Tusk nie chciał podawać się do dymisji, ani narażać na Trybunał Stanu i odsiadkę, jeżeliby tej dymisji bezprawnie zaniechał.
No dobra. Ale skąd w takim razie to durne tłumaczenie, że błąd i zwalanie winy na jakiegoś wiceministra? Otóż antypisowscy fanatycy (Silni Razem) oczekują od Tuska „jebania PiS” na wszystkie sposoby, także nielegalne. Jeśli trzeba było złamać prawo, to należało to zrobić. W tym kontekście tłumaczenie, że coś byłoby nielegalne, nie przemówiło by do tych fanatyków. To już lepiej było zrobić z siebie durnia i powiedzieć, że się podpisuje się rzeczy bez czytania i rozumienia.
autor: Zygfryd Czaban
źródło: https://x.com/CDzwoni/status/1828846499888857240