Żeby to wytłumaczyć, muszę zrobić krótki ekskurs historyczny. Nie licząc krótkiego epizodu za Bolesława Chrobrego, Polska stała się poważnym graczem międzynarodowym po 1410 roku, a za mocarstwo można ją było uważać od roku 1466. Apogeum potęgi osiągnęliśmy w XVI wieku, apogeum rozwoju gospodarki w roku 1617 (maksymalny eksport zboża), a apogeum terytorialne w 1619 (prawie milion kilometrów kwadratowych powierzchni). Około roku 1620 zaczęliśmy się zwijać. W połowie XVII wieku ten zjazd niesamowicie przyspieszył i na początku XVIII wieku byliśmy już państwem pozbawionym jakiegokolwiek znaczenia – przedmiotem, a nie podmiotem polityki międzynarodowej. Dokładnie w tym samym czasie Prusy i Rosja awansowały do kategorii mocarstw europejskich (sprzężenie zwrotne ich potęgi ze słabością Polski jest oczywiste – zapamiętajmy to). Po kolejnych 100 latach straciliśmy państwowość, a po dalszych kilkudziesięciu kwestia polska przestała w ogóle istnieć. Niepodległość odzyskaliśmy w 1918 roku tylko dlatego, że uzyskiwali ją wtedy wszyscy w regionie (nawet Łotwa czy Estonia o zerowych tradycjach państwowych). W dwudziestoleciu byliśmy krajem biednym i zacofanym, ale przynajmniej prowadziliśmy własną politykę zagraniczną, choć niezbyt mądrze i niezbyt skutecznie – więc niezbyt się z nami liczono. Następnie nastąpiła katastrofa wojny, zniszczenia i eksterminacji, wreszcie okupacja sowiecka i podporządkowanie Rosji. Zupełnym psim swędem, bez żadnej własnej zasługi, otrzymaliśmy w 1945 roku wyjątkowo korzystne granice. Po upadku komuny byliśmy krajem biednym, ze słabą dyplomacją (w większości wychowaną przez Sowietów i przesiąkniętą agenturą). Żebraliśmy o przyjęcie do EU, ale nawet po osiągnięciu tego celu, bez szemrania, z entuzjazmem nawet, spełnialiśmy większość zachcianek Zachodu.
W międzyczasie jednak pomału tworzyły się warunki do budowania mocniejszej pozycji międzynarodowej Polski:
Warunki te Polska zaczęła wykorzystywać po 2015 roku do prowadzenia nieco bardziej asertywnej polityki zagranicznej, przede wszystkim mocniej zaznaczając swoją pozycję wobec Niemiec. Reakcja naszych zachodnich sąsiadów była wyjątkowo szybka i agresywna – co świadczy o tym, że rząd berliński doskonale się orientował w korzystnych dla nas długofalowych trendach i postanowił zrobić wszystko, by Polska nie zaczęła na ich bazie budować silniejszej pozycji międzynarodowej. Reakcja ta poszła dwutorowo. Po pierwsze, zaczęto nakręcać opartą na fejkach wojnę z Polską o tzw. praworządność (przy użyciu mediów niemieckich, mediów polskich opanowanych przez zagraniczny kapitał, różnych organizacji stworzonych i kontrolowanych przez niemieckie Deep State, posłusznej Niemcom Komisji Europejskiej, itd.). Dziś wiemy, że cała ta akcja była organizowana we współpracy z Rosją, której agentura (że wymienię tylko już zdemaskowanego Rubcowa) grała w niej bardzo istotną rolę. Kampania ta była bardzo skuteczna. Po drugie, Niemcy zintensyfikowali działania zmierzające do zablokowania rozwoju infrastruktury w Polsce (porty, żegluga rzeczna, CPK wraz z komponentem kolejowym), której słabość stanowi największy hamulec rozwoju naszej gospodarki w przyszłości.
Obecny rząd obejmował władzę rok temu w wyjątkowo korzystnych okolicznościach międzynarodowych. Po pierwsze, pozycja międzynarodowa naszych największych nieprzyjaciół – Rosji i Niemiec – była i jest relatywnie słaba w wyniku pełnoskalowej wojny na Ukrainie. Mało tego - oba te kraje szybko zmierzają w kierunku gospodarczego kolapsu. Po drugie, nowy rząd cieszył się poparciem w Berlinie, Waszyngtonie, Paryżu, Brukseli – do tego stopnia, że cała kampania dot. „praworządności” została wstrzymana od razu, z dnia na dzień (co potwierdza zresztą, że była tylko i wyłącznie polityczną ustawką).
W tak korzystnych okolicznościach, nowy rząd – gdyby chciał – mógłby szybko i bardzo istotnie wzmocnić naszą pozycję międzynarodową, budując ją na korzystnych dla nas trendach długofalowych oraz wyjątkowo korzystnej krótkoterminowej koniunkturze politycznej, czyniąc z Polski, po raz pierwszy od 400 lat, jednego z rozgrywających w Europie.
Nic takiego nie nastąpiło.
Po pierwsze, rząd ten w ogóle nie zaczął prowadzić polityki zagranicznej. Czy kojarzą Państwo jakąkolwiek istotną inicjatywę międzynarodową wychodzącą z Warszawy w ciągu ostatniego roku? Nie, ponieważ nic takiego nie nastąpiło. Nawet nie próbowano wykorzystać wyjątkowo korzystnej koniunktury, a ona już się kończy (o czym niżej). To niebywały skandal. Kiedy znowu taka szansa się powtórzy? Za 20 lat? 100? 250? W jednej ze swych prac Roman Dmowski zawarł następującą myśl (cytuję z pamięci): „Nie prowadzić wojny w czasie sposobnym, jest równie wielką winą, jak prowadzić ją w czasie nieodpowiednim”. Ta zasada dotyczy nie tylko wojny, ale każdej aktywności międzynarodowej – zmarnowanie dobrej okazji do wzmocnienia Polski to gorzej niż zbrodnia, to błąd.
Po drugie, jest jeszcze gorzej. Nowy rząd od razu, wszem i wobec, zadeklarował posłuszeństwo wobec celów polityki niemieckiej (czyli nam – z definicji - wrogiej). Jego pierwszą decyzją było odblokowanie paktu migracyjnego, od trzech lat blokowanego przez Polskę. Następnie, w lutym 2024, premier RP ogłosił, że kwestia reparacji została już dawno załatwiona (czyli, mówiąc wprost, zrzekł się reparacji), a Polska może jedynie liczyć na jakiś gest dobrej woli (czytaj: jałmużnę). Niedługo później okazało się, że Polska bez protestu przyjmuje tysiące nielegalnych migrantów przerzucanych przez do nas przez służby RFN. Do tego dochodzi Park Narodowy Dolnej Odry (wykluczenie rozwoju żeglugi śródlądowej w przyszłości), przewlekanie i okaleczanie innych inwestycji infrastrukturalnych itd. Przykłady można mnożyć.
Po trzecie, choć wydaje się to niewiarygodne, rząd RP zaczął dawać wyraźne sygnały, że żadnej podmiotowej polityki zagranicznej nie zamierza prowadzić także w dającej się przewidzieć przyszłości oraz że powierza prowadzenie tej polityki innym państwom: 1) zlikwidowano „trust mózgów” odpowiedzialny za długofalowe projektowanie polskiej polityki wobec Azji; 2) na czele Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych postawiono osobę wsławioną wychwalaniem stypendiów Gazpromu dla polskich studentów i naukowców; 3) na czele Instytutu Pileckiego (stworzonego jako ostrze naszej agresywnej polityki historycznej wobec Niemiec) postawiono osobę, o której powiedzieć, że jest związana z rządem Niemiec, to nic nie powiedzieć; 4) do Rady Instytutu Zachodniego („trustu mózgów” analizującego kwestie niemieckie i pomagającego w długofalowym projektowaniu polityki Polski wobec Niemiec) nominowano dwie osoby, których związki z rządem Niemiec są zupełnie jawne. Przykłady można mnożyć.
Po czwarte, i to jest najgorsze, rząd RP zrobił bardzo wiele, by osłabić pozycję międzynarodową Polski na dekady, poprzez otwarte łamanie prawa i chwalenie się tym („prawo, tak jak my je rozumiemy”, „demokracja walcząca”). Rząd akceptuje orzeczenia Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN, kiedy są dla niego korzystne, a uznaję tę izbę za nieistniejącą, kiedy jej rozstrzygnięcia mu się nie podobają. Wyroki tzw. „neosędziów” są zasadniczo uznawane za istniejące, chyba, że się rządowi nie podobają – wtedy ci sędziowie uznawani są za nie-sędziów a ich wyroki za nieistniejące. Rząd nielegalnie opanował publiczne media, prokuraturę itp. Odbiera finansowanie legalnie funkcjonującemu Trybunałowi Konstytucyjnemu. Aktywność służb służących do ścigania przestępców przekierowuje na prześladowanie przeciwników politycznych (vide ostatni raport RPO nt. traktowania ks. Olszewskiego). Przykłady można mnożyć. Lada moment Państwo Polskie przestanie funkcjonować i pogrąży się w chaosie, który dobrze znamy z XVIII wieku. Wtedy za tym chaosem stały ościenne mocarstwa opłacające polskich polityków. Ciekawe, jak jest tym razem?
Państwo znane z bezprawia i nielegalnego prześladowania opozycji ma bardzo słabą reputację, co pogarsza jego pozycję międzynarodową. Państwo niefunkcjonujące normalnie i pogrążające się w chaosie siłą rzeczy nie ma nic do powiedzenia w polityce międzynarodowej. Staje się jej przedmiotem, a nie podmiotem. To się już dzieje.
Co będzie w przyszłym roku? Będzie gorzej. Dobra koniunktura dla Polski się kończy. Wśród światowych mocarstw zapanowała zgoda co to tego, że wojnę ukraińską należy zakończyć lub zawiesić – spowoduje to natychmiastowe wzmocnienie Rosji i Niemiec (zniesienie sankcji). Prezydentura Trumpa, na ile można dziś sądzić, będzie nieprzyjazna Tuskowi (który nowego prezydenta USA obrażał niejednokrotnie w sposób wręcz niewiarygodny, jeszcze w ubiegłym roku oskarżając go o agenturalność wobec Rosji, co rzekomo zostało potwierdzone przez służby USA; nigdy nie padły przeprosiny). A ponieważ Tusk jest premierem polskim, wymierzona w niego polityka USA będzie biła w cały kraj. Niewpuszczanie Tuska na salony międzynarodowe, będzie oznaczało, że to Polska nie będzie miała na nie wstępu.
Kilka lat temu Polska rzucała wyzwanie Niemcom czy Rosji i potrafiła utrzymać swoją pozycję pomimo skoncentrowanych ataków. Obecnie przegrywa (w zasadzie już przegrała) rywalizację o pierwszeństwo w regionie z Węgrami. To pokazuje skalę problemu.
źródło: https://x.com/CDzwoni/status/1871211203537649924
autor: Zygrfyd Czaban